poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 11


Sala Taneczna- Jedyne miejsce gdzie tylko mogę się odprężyć. Nie wiem dlaczego ale boje się mężczyzn, tego w jaki sposób na mnie patrzą, mówią do mnie lub próbują wejść w jakąkolwiek interakcje. Justin zmienił moje poglądy, i robi mi piekło na ziemi. Całe dnie przebywam na drugim końcu Dublinu w sali tanecznej albo w moim pokoju wraz z Effy. Opowiedziała mi cząstkę swojego życia, naprawdę przeżyła tragedie. Mimo tego, że wszyscy uważają że Effy nie jest dobrą osobą, jest najzabawniejszym i najlojalniejszym człowiekiem jakiego tutaj poznałam. Życie jest trudne do przeżycia i pamiętam jak mama zawsze kiedy żaliłam się o moich drobnostkach siedziała ze mną w salonie na brązowej kanapie i mówiła "Życie jest grą. Musisz się nauczyć reguł a potem dobrze wykorzystywać" potem popijałyśmy kakao i oglądałyśmy razem jeden z seriali rodzinnych. Wtedy było łatwo, dzieciństwo było piękne. Zaśmiałam się sarkastycznie który rozniósł się po całej sali. Stanęłam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie. Schudłam, widać to po tym jak ubrania które nosiłam parę miesięcy temu zaczęły na mnie wisieć. Nienawidziłam swojego ciała jak i osobowości. Za co Bóg mnie tak karze, ponieważ raczej gdybym nie zrobiła czegoś złego to przecież spokojnie mogłabym siedzieć teraz w domu i powtarzać do egzaminów razem z Em. Emily moja kochana Emily, tęsknie za nią. Mój telefon! Szybko podbiegłam do torby i wyciągnęłam srebrnego Iphona i włączyłam urządzenie i po chwili wybrałam jej numer. Jej zachrypnięty głos odezwał się w słuchawce więc zaczęłam.
"Em muszę być szybka. Tu Cass jestem w Dublinie, i chcę tylko powiedzieć, że narazie jestem bezpieczna..." Zanim mogłam dokończyć usłyszałam że nikt się nie odzywa i zauważyłam, że aktualnie był brak zasięgu. Odłożyłam telefon i zamknęłam torbę i odwróciłam się czując kogoś za sobą., lecz kiedy to zrobiłam nikogo nie było. Następny cień przebiegł za mną kiedy stałam i patrzyłam się w lustrze.
"Ktoś tu jest?" krzyknęłam lecz w odpowiedzi usłyszałam własne echo. Stałam jak głupia bojąc się wykonać chociaż jeden durny ruch. Usłyszałam śmiech a następnie trzaśnięcie drzwiami. Jak najszybciej podbiegłam do mojej torby i wykonałam połączenie. Kolejny zawód, brak zasięgu. Szlak! Zebrałam wszystkie moje rzeczy i biegiem ruszyłam do wyjścia a potem wyszłam na ulicę. Zimny wiatr ostudził mnie oraz przywrócił racjonalne myślenie. Byłam na środku chodnika wokół ludzi i czułam się jakbym stała na jednej z ulic w Tokio bądź Nowym Jorku. Na dworze zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz a ja nie wiedziałam co mam robić. Czułam się w tej chwili jak Dora, moja ulubiona podróżniczka z dzieciństwa kiedy nie wiedziała która droga to pułapka a tylko my wiedzieliśmy i jak siedziałam wspólnie z bratem i przekrzykiwaliśmy telewizor naszymi komentarzami. Ulica ciągnęła się a odczuwałam zmęczenie i niebezpieczeństwo, gdzie mieszkaliśmy? Nie miałam pojęcia, mój telefon stracił nie dość, że zasięg to jeszcze bateria wykazała 0 procent i postanowiła zapaść w sen z braku energii. Jedyne co wiem, to, to że jesteśmy w Irlandii i jestem w Dublinie oraz to że pada deszcz. Ostatnio nie zwracałam uwagi co się dzieje, ze względu na to, że Niall'a nie ma oraz ciągle tutaj coś się dzieje. Nigdy nie byłam w tej części Europy. Odwiedziłam ją 3 razy, pierwszy raz polecieliśmy do rodziny mojej mamy we Francji i zwiedziliśmy Paryż w lutym kiedy śnieg był uroczym dodatkiem do miasta zakochanych. Usiadłam na dużych schodach nie wiedząc, co ze sobą począć. Przybliżyłam sobie wspomnienia z lat dzieciństwa kiedy odwiedziłam rodzinę i zwiedzaliśmy Paryż

Wysiedliśmy z czarnej dużej taksówki prowadzonej przez starszego lecz bardzo miłego i śmiesznego pana, pamiętam, że dawał mi i Max'owi cukierki które potem buzowały w naszych buziach. Staliśmy przed masywnymi drzwiami, siostry mojej mamy. Jak pamiętam ciotka była bardzo bogata, co można było zauważyć po jej mieszkaniu w centrum Paryża, co na pewno nie kosztowało zwykłą pensję. Mieszkanie było przeogromne i mogłabym szczerze powiedzieć, że ma pałac w domu! Piękny i królewski salon był miejscem które pewnie głównie przesiadywała co można było wywnioskować z kominka bądź tego, że po zwiedzeniu całego mieszkania tylko w tym pomieszczeniu było czuć zapach papierosów. Ciotka Sue mieszkała sama, była wiecznie zapracowaną singielką. Nie wnikam w jej życie ponieważ była starsza od mojej mamy. Pamiętam że miała własną sieć sklepów we Francji, nie przypomnę sobie nigdy nazwy. Była za ciężka do nauczenia się i zapamiętania. Lecz pamiętam, że odwiedziłam jej sklepy parę razy. Była bardzo zabawna lecz nie aż tak wyluzowana, ponieważ bardzo często kiedy byliśmy głośno bądź po prostu bawiliśmy się, ciotka na nas krzyczała i była na nas zła. Pewnego dnia wszyscy wsiedliśmy w metro, co dla mojej cioci było ciężkim przeżyciem, przesiąść się z kosztownego Mercedesa, na tanie metro, pojechaliśmy na wieżę Eiffel, przez co cieszyłam się i szykowałam tydzień przed. Były akurat walentynki, i dużo zakochanych par przyszło na wieżę i spędzało świetnie walentynki. Był zimny wieczór i wszyscy staliśmy razem patrząc na panoramę Paryża, a także na gwiazdozbiór, który był przepiękny. Potem ja i Max byliśmy zostawieni w kąciku zabawy a rodzice spokojnie mogli zjeść kolację we dwójkę. Jednak ja cały czas bawiłam się z jednym blondynkiem, z czekoladowymi oczami. Miał na imię Justin. Kurwa. Poznałam go wcześniej. 
~~~~~~~
Hej, długo mnie nie było. Ale przychodzę z rozdziałem i mam nadzieję że wam się podoba! :) 

4 komentarze:

  1. No nieźle, nieźle! Mam nadzieję, że częściej będziesz coś zamieszczać, jestem ciekawa co będzie dalej pisz! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym zaprosić na http://onedirectionfanfictionpoland.blogspot.com/

    Pozdrawiamy zespół, 1DFFPL

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. misiu obiecuje że dodam w ten weekend, pracuje nad nim teraz ;*

      Usuń